|||||||

Obowiązek informacyjny wykonawcy

W pracy wykonawcy specjalizującego się w hydroizolacjach, naprawach fundamentów, likwidowaniu wilgoci i błędów budowlanych, nie da się oddzielić fachu od odpowiedzialności. Tu nie wystarczy „coś zrobić”. Trzeba zrobić dobrze albo nie robić wcale.

To, co dla jednych jest zwykłą robotą – dla mnie jest misją. Dlatego nie każdy klient staje się moim klientem. I nie każde zlecenie przyjmuję. Nawet jeśli byłoby szybkie, wygodne, a pieniądze czekałyby już na stole. Jeśli wiem, że efekt nie przyniesie realnej poprawy – odmawiam. I to nie jest marketingowy chwyt. To codzienność.


Prawo mnie do tego zobowiązuje – ale nie o prawo chodzi

Polski Kodeks cywilny jasno określa, że wykonawca musi działać z należytą starannością. Wręcz ostrzec klienta przed zagrożeniem, przed nieskutecznością pomysłu, przed błędami konstrukcyjnymi. I to nawet wtedy, gdy klient nie pyta. To wynika z:

  • Art. 636 KC, który mówi, że jeśli wykonawca wykona prace w sposób wadliwy (np. z niewłaściwych materiałów lub z pominięciem istotnych elementów),  to klient może odstąpić od takiej umowy. [I zdecydowanie lepiej by było dla wykonawcy (ale właściwie to obu stron), aby to wykonawca od razu wiedział, że coś jest nie tak i obowiązkowo informował klienta.]
  • Art. 355 KC, który wymaga działania z należytą starannością – czyli również uczciwego doradztwa.
  • A przy zleceniach dla konsumentów dochodzi też ustawa o prawach konsumenta, która nakłada jeszcze szerszy obowiązek informacyjny.

Ale prawdę mówiąc – dla mnie te zapisy to tylko dodatek. Moje „prawo wewnętrzne”, wewnętrzny kompas, sumienie – one są silniejsze. Po prostu nie potrafię wykonać pracy, której sam nie mógłbym uczciwie nazwać rozwiązaniem. Wolę stracić klienta, niż jego zaufanie.


Życie pokazuje, że klienci często nie chcą prawdy

Codziennie widzę to na grupach na Facebooku. Ktoś wrzuca zdjęcie zawilgoconej ściany, łuszczącego się tynku, przebarwień. Ale nie szuka rozwiązania. Szuka potwierdzenia, że jego „szybka akcja” – pomalowanie farbą odporną na wilgoć, przyklejenie płyt g-k, wstrzyknięcie czegokolwiek w ścianę – „będzie OK”. Pręty wystające z betonu w grunt? Coś wciśnięte na szybko? I pytanie, zrobiłem już tak i czy tak może być? Próba szukania rozgrzeszenia? Potwierdzenia? Straszne!

Czasem czytam komentarze i nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Bo ktoś pisze cos w stylu:

„U mnie też tak było – psiknąłem pianką i od dwóch miesięcy nie widać!”

A problem siedzi głęboko pod tynkiem. A ściana chłonie jak gąbka. A wilgoć wychodzi nie tylko z boku, ale spod całej posadzki, bo nie ma żadnej izolacji poziomej ani pionowej. I nikt nie mówi tego wprost. Bo nikt nie chce słuchać.

I to jest najtrudniejsze: wielu klientów nie chce prawdy. Chcą szybkiej, taniej, ładnej odpowiedzi. A ja jej dać nie mogę. Szczególnie, że te same osoby za jakiś czas, kiedy już wilgoć zniszczy co ma zniszczyć będzie się domagało poprawy. I w świetle prawa, mimo że na początku chodziło wyłącznie o cenę, będą mieli rację.


Historia jednej rozmowy – dom z lat 90. i problem, którego nie widać na pierwszy rzut oka

Rozmawiałem niedawno z właścicielką domu z 1998 roku. Pomieszczenia przyziemia, regularna wilgoć na ścianach. Każdego roku malowanie, czasem tapeta. I zawsze to samo. Ktoś już wcześniej zaproponował jej izolację poziomą kremem – szybki zabieg, szybki efekt. Koszt? Akceptowalny.

Ale kiedy przyjrzeć się dokładniej całej sytuacji. Pod całą posadzką nie ma ani grama działającej izolacji. Beton niskiej jakości, bardzo porowaty. Nie ma ławy fundamentowej z właściwym zabezpieczeniem. Woda podciąga kapilarnie. I to nie ściana była problemem – to cały dół domu był „wciągany” przez grunt niczym gąbka.

Powiedziałem jej, że można to naprawić. Ale koszt – ponad 100 tys. zł. Praca – dwa miesiące, pełne odsłonięcie, wykopanie, wzmocnienia, warstwy izolacyjne od podstaw.

I powiedziałem jeszcze coś: że nie zrobię samej ściany. Bo to nic nie da. Bo to tylko kosmetyka. Bo to będzie jej kolejna strata pieniędzy. Tyle tylko, że tym razem – z moim podpisem.


Dlaczego mimo wszystko wciąż to robię?

Dlaczego to robię i dlaczego tak, a nie inaczej? Bo wiem, że są ludzie, którzy tej wiedzy szukają. Którzy chcą prawdy. Którzy nie szukają usprawiedliwienia dla złych decyzji, ale szukają kogoś, kto powie im szczerze: „To trzeba zrobić tak, a nie inaczej, choć będzie trudno”. W zeszłym tygodniu rozmawiałem z dwoma specjalistami: architektem i specem z portalu Oknotest. I okazało się, że nie jestem sam. Obaj moi rozmówcy mówią o niskiej jakości prac budowlanych, szczególnie domów jednorodzinnych. I obaj nawołują wręcz do przekazywania wiedzy, bo tylko wiedza może poprawić sytuację.

Wiem też, że są wykonawcy, którzy mnie czytają, oglądają moje filmy, a nawet kupują moje kursy wideo i dochodzą do wniosku, że warto robić to dobrze. Nawet jeśli czasem oznacza to rezygnację z łatwego zlecenia.

Bo wiem, że na końcu zawsze opłaca się mówić prawdę.


Podsumowanie – po czyjej stronie powinien stać wykonawca?

Wielu klientów zapomina, że to my – wykonawcy – jesteśmy ostatnim ogniwem odpowiedzialności. To my musimy przewidzieć skutki. To my odpowiadamy za błędy. A czasem wygląda to tak, jakby to właśnie nam, bardziej niż właścicielowi, zależało na szczelnej izolacji, suchym murze, dobrym efekcie.

To absurd, a jednak – realność.

Podobne wpisy